piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział pierwszy

Ciągnąc za sobą nogi, wracałam do domu. Byłam wykończona po kolejnej nocy w pubie. Nie pracowałam, piłam i zostałam bezczelnie z niego wyrzucona. Pociągnęłam stare, zardzewiałe drzwi od opuszczonej kamienicy i weszłam do środka. Usiadłam na drewnianym parapecie, po czym podkuliłam nogi i patrzyłam w ciemną przestrzeń. Mimowolnie łza spłynęła po moim policzku. Byłam twarda, ale czasami nawet największy twardziel pęknie.
* * *
Szłam ulicami Chicago, trącając tym samym przypadkowych ludzi. Krzyczeli za mną żebym uważała, ale ja miałam ich głęboko gdzieś. Byłam już bardzo blisko mojego celu i za nic w świecie nie chciałam być tam choćby minutę później. Weszłam w ciemną uliczkę, po czym pociągnęłam grube, żelazne drzwi i weszłam do środka. Zaciągnęłam się powietrzem, które było przesycone zapachem alkoholu. Usiadłam przy barze.
-Masz? - zapytałam wysokiego, farbowanego blondyna, który stał za ladą. Pokiwał głową i machnął ręką na kolegę, który podszedł i zajął jeghfgjjjffo amiejsce.
-Chodź. - powiedział i wyszedł na zaplecze. Podążyłam za nim. Kiedy weszłam do pomieszczenia, chłopak stał oparty o ścianę z papierosem w buzi i białym proszkiem w przezroczystej saszetce w ręce. - Coś za coś.
-Oddam Ci kasę. - popatrzył na mnie jak na głupią. Każdy kto mnie tu znał, wiedział, że nie będę mu wstanie oddać nawet złamanego grosza. Zaśmiał się, po czym podszedł bliżej, chowając saszetkę do kieszeni. - Daj mi to!
-Kochanie nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi. - przeszedł obok mnie obojętnie i wyszedł z zaplecza. Tupnęłam nogą jak mała, rozpieszczona dziewczynka, po czym wyszłam za blondynem. Nie było go nigdzie, a ja tak bardzo chciałam dostać to, co mi się należało. Błądziłam po klubie w poszukiwaniu chłopaka. Niestety nie znalazłam go. Wkurzona opuściłam klub. Szłam dobrze już znanymi mi ulicami Chicago, kopiąc mały kamyczek. ''Niech się ugryzie w tyłek. Wielki pan ważniak. Coś za coś. Może jeszcze dupy mu miałam dać?''. Teraz wszystkie moje myśli błądziły wokół tego typa. Było mi źle, bo już dawno nie brałam, a przyzwyczaiłam się do tego. Usiadłam na ławce w parku i założyłam rękę na rękę. Po kilkunastu minutach bezczynnego siedzenia stwierdziłam, iż muszę się wziąć w garść. Wstałam. Wolnym krokiem skierowałam się do pracy. W sumie i tak nie ma po co tam iść. Knajpa zaraz zbankrutuje do końca. W sumie to nie dziwię się ludziom, że nie chcą tam przychodzić. Kiedy tylko wejdzie się do środka, od razu czuć zapach zdechłego zwierzęcia, ściany koloru brudnego beżu odstraszyłyby nawet niewidomego, stoliki jakby je ktoś od neandertalczyków i te kiczowate zasłonki w czerwono-białą kratkę. Kiedy byłam na miejscu aż zdębiałam. Mój szef, Robin, zakrywał wszystko starymi prześcieradłami
-Emm.. Co Ty robisz? - zapytałam.
-Nie bądź śmieszna. Ta knajpa to dno, nikt oprócz Ciebie tu nie je, a ja nie zamierzam Ci płacić za jedzenie i dawać kasy na nowe prochy i piwo. Wynoś się stąd! - krzyknął i powrócił do wcześniej wykonywanej czynności.
-Wal się! - krzyknęłam, po czym wyszłam z lokalu.  Wkurzyłam się. Sam mi pozwolił jeść i jakoś wcześniej mu to nie przeszkadzało. ''I co teraz? Jak ja sobe tu poradzę? Utknęłam tu.''
* * *  
-54 dolary. - powiedziałam, kiedy skończyłam liczyć moje oszczędności. Wypuściłam powietrze z ust z głośnym świstem. Wstałam i do kieszeni moich mocno już podartych spodni włożyłam kasę. Na głowę ubrałam starą  czapkę, równie stare rękawiczki, a szyję owinęłam burgundowym szalikiem. Wyszłam z ''mojej'' kamienicy. Nie wiedziałam gdzie iść. I wtedy zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłam nic od wczoraj, więc zdecydowałam się iść coś zjeść. Zamówiłam sobie najtańszą kolację i po szybkim skonsumowaniu wyszłam z knajpki. Stanęłam na chodniku i nie wiedziałam co dalej robić. Postanowiłam iść na dworzec. Tam, w każdym bądź razie, jest cieplej jak w starej, opuszczonej kamienicy.
* *
-Mamy komplet. Nie potrzebujemy nikogo. - powiedział napakowany łysol w jednym z klubów, w których często bywałam. Co robiłam? Szukałam pracy. No, z czegoś utrzymać się musiałam. Odeszłam od baru, po czym przemierzyłam cały klub. Ludzie pili sobie w najlepsze, a mnie nie było stać nawet na najtańsze piwo. Wydałam praktycznie wszystko. Nie miałam gdzie spać, co jeść. Było mi zimno.

Swag_Girl pisze: Czołem, czołem! Napisałam pierwszy rozdział. Na razie nic w nim nie ma szczególnego, ale chcę żebyście się wczuli dobrze w sytuację Evolet. :D Mi osobiście się podoba, ale i tak główna ocena należy do Was. Udanego sylwestra życzę.!
A i jeszcze jedno. Zrobiłam zwiastun opowiadania:
  

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Prolog

Życie. Dla jednych to wyśniona bajka, raj na ziemi. Dla mnie to po prostu życie. W moim nie ma wspaniałych prezentów, drogich aut czy chociażby miłości, którą niektórzy są darzeni przez rodziców. Czemu? Bo sama z tego zrezygnowałam. Nie chciałam ich miłości, ich opieki, ich pieniędzy. Myślałam, że poradzę sobie sama. Ale myliłam się. Byłam wtedy piętnastoletnim gówniarzem i nikt nie potrafił mnie powstrzymać. Uciekłam z rodzinnego miasta, którym jest Londyn i wyjechałam do Chicago. Później dowiedziałam się, że moja przyjaciółka nie żyje i załamałam się, przez co wpadłam w sidła narkotyków i alkoholu. Przez ponad rok siedziałam w poprawczaku za to, że ćpałam i handlowałam narkotykami. Rodzice się mnie wyrzekli. Nie odpowiadali na telefony ze strony policji, ani na ich listy. Byłam i jestem dla nich nikim. Nie mam za co żyć. Zazwyczaj sypiam w starej, opuszczonej kamienicy, a utrzymuję się tylko z pracy w podupadającym barze kanapkowym, który i tak za jakiś czas zbankrutuje do reszty. Jednak moje nastawienie się nie zmieniło. Dalej jestem wulgarna, piję choć nie mam za co i ćpam. Mam masę długów, których i tak pewnie nigdy nie spłacę. Ale to i tak nikogo nie obchodzi.

Swag_Girl pisze: Czołem zgredki! Dodaję prolog w Wigilię.. ;) Tak jakoś wyszło. Ale na wstęp życzę Wam wesołych świąt i udanego sylwestra. 
*1 rozdział pojawi się w przerwie między świętami, a sylwestrem.